niedziela, 25 maja 2014

Rozdział V - Plan

”Piekło jest puste, a wszystkie demony są tutaj”. – William Shakspeare

Przez resztę dnia policja sprawdzała dom. Musieli mieć pewność, że nie ma tu żadnej bomby lub trucizny. Zadzwonili też oczywiście po rodziców. Na pewno nie byli szczęśliwi gdy usłyszeli, że ktoś zdemolował im dom i zagroził ich życiu. 

Usłyszałam jak drzwi do domu się otwierają, a do salonu wchodzą moi rodzice. Wystraszeni podbiegli do mnie i przytulili.
Byli dziwnie opiekuńczy.

-Jak dobrze, że nic ci się nie stało – powiedziała mama drżącym głosem

-Wszystko ok mamo. Nie musisz się martwić –Rodzice mocniej mnie przytulili. Byli bardzo przejęci i zdenerwowani. Chwilę później podszedł do nas mężczyzna, średniego wzrostu, o siwych włosach, wąsach i niebieskich oczach. Był ubrany w beżową koszulę, czarny krawat, buty, szare spodnie i płaszcz. Na nosie miał okulary. Podał rękę moim rodzicom i przedstawił się.

-Jim Gordon, komisarz policji Gotham.

-Robert Ross, a to moja żona Stella.

-Tak wiem. Dobrze, że państwa córka tak szybko do nas zadzwoniła. Udało nam się zebrać wszystkie próbki i ustalić czyją krew napisano ten napis. Wyjaśnię państwu wszystko, ale na osobności – Tata pokiwał porozumiewawczo głową i wskazał na drzwi do swojego gabinetu. Wszyscy poszli do pokoju i zamknęli za sobą drzwi. Nie mogłam tak po prostu siedzieć. Musiałam wiedzieć czyja była ta krew. Po cichu podeszłam do drzwi i przystawiłam do nich ucho. Z łatwością mogłam usłyszeć ich rozmowę.

-Ustaliliśmy, że krew należy do Kirka Langstroma. W zeszłym tygodniu on i jego rodzina zostali znalezieni martwi w ich domu. Oni także mieli krwawy napis na ścianie. Wiemy, że mamy do czynienia z przemyślanymi zabójstwami. Ktoś ma wyraźny plan. Miesiąc temu zamordowano pierwszą rodzinę. Każdą kolejną mordowano co tydzień. Ofiary nie miały jednak ze sobą żadnego związku.

-Znaliśmy Langstroma – powiedział tata – przez kilka lat pracował w naszej firmie. Był naszym najlepszym pracownikiem, ale potem odszedł do korporacji Wayne’a. Nie widzieliśmy się od dawna.

-To i tak już coś.

-Co z resztą zabitych? – zapytała mama – Kim byli? Może moglibyśmy ich rozpoznać.

-Pierwszego zamordowano Samuela Sticka, następnie Martę Bricks, Sarę Galloway, no i Kirka Langdtroma. Czy znacie państwo kogoś z nich.

-Wszystkich – odpowiedział tata – Oni byli pracownikami naszej firmy. Pracowali u nas jakiś czas, ale potem tak samo jak Langstrom przeszli do Wayne’a.

-Więc wszystko wiąże się państwem i z Brucem Waynem. Każe porozstawiać policjantów na terenie domu. Mieli państwo wielkie szczęście. Żyjecie dlatego, że nie było was w domu. Proszę na siebie uważać. Najlepiej nie wychodźcie z domu.

-Wynajmiemy ochroniarzy. Dziękujemy za pomoc komisarzu.

Usłyszałam jak rodzice i Gordon wstają z krzeseł. Szybko odeszłam od drzwi i usiadłam na kanapie. Kiedy wyszli z pokoju, podali sobie ręce i Gordon wyszedł. Rodzice poszli do kuchni i napili się wody. Byli wystraszeni. Nie dziwię im się. Nurtuje mnie tylko jedno pytanie. Dlaczego Gordon powiedział, że ofiary nie były ze sobą powiązane, skoro wszystkie pracowały u moich rodziców? Nie mieli tego w aktach? Może ktoś specjalnie wymazał tę pracę z ich życiorysu. Musze się tego koniecznie dowiedzieć.

Wstałam z kanapy. Chciałam jak najszybciej pójść do Dicka i ostrzec go. On też może być w poważnym niebezpieczeństwie.

Kiedy byłam już tuż obok drwi, ktoś złapał mnie za rękę. Momentalnie odwróciłam się i zobaczyłam, że to tata.  

-A ty dokąd się wybierasz młoda damo?

-Do przyjaciela.

-Na pewno nie teraz. Do póki nie dostaniesz ochroniarza nie wyjdziesz z tego domu.

-Tato!

-Bez dyskusji! Idź do siebie, ale już.

-Dobra.

Powoli poszłam schodami na górę. Weszłam do pokoju i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Byłam wściekła. Sama umiem o siebie zadbać. Nie potrzebuję ochrony.

Po jakiś dziesięciu minutach usłyszałam krzyki. Znów się kłócili. Byłam ciekawa o co tym razem. Wyszłam z pokoju i podeszłam jak najbliżej schodów. Teraz mogłam uważnie przysłuchać się ich kłótni.

-Musimy coś z tym zrobić  - powiedziała mama

-Niby co? Może mam do niego pójść i zwyczajnie poprosić, żeby nie zabijał mojej rodziny?!

-Może tak należy zrobić!

-Akurat! Nawet jakbym chciał do niego pójść, nie wiem gdzie go znaleźć.

-Nigdy nie powinniśmy tego zaczynać.

-Może masz rację, ale teraz nie możemy się wygadać. Musimy siedzieć cicho.

-Może jeśli powiemy o tym policji, to uchronimy naszą rodzinę.

-Nie możemy ryzykować Stella. Trzeba to przeczekać. Wynajmiemy najlepszych ochroniarzy w kraju. Wszystko się ułoży.

-Wiesz, że on ich pokona.

-Nie pokona. Obiecuję ci to.

Rodzice nie powiedzieli nic więcej. Nie mam pojęcia o co im chodziło. Wiedzą, kto chce nas zabić? Co ukrywają przed policją. Muszą być zamieszani w coś niebezpiecznego.

Szybko wróciłam do pokoju i zamknęłam za sobą drzwi. Byłam zmęczona po tym całym dniu. Teraz chciałam tylko iść spać. Przebrałam się w krótkie fioletowe dresy, czarną bluzkę na ramiączkach i poszłam spać.

Następnego dnia widziałam jak rodzice jadą gdzieś samochodem. Razem z nimi był jakiś nieznany mi mężczyzna, pewnie ich nowy ochroniarz. Ciekawe kogo mi wybrali. Szybko umyłam się, uczesałam i ubrałam. Następnie zjadłam śniadanie i poszłam do szkoły. Na dworze czekał na mnie wysoki, umięśniony mężczyzna o ciemno brązowych włosach i oczach. Był ubrany w czarny garnitur, wyjściowe buty, krawat i białą koszulę. Podszedł do mnie i przedstawił się.

-Witam cię Angel. Nazywam się Steven Schoot. Od dziś będę twoim ochroniarzem.

-Cześć Steven. Mogę ci mówić Steve?

-Oczywiście. Możesz do mnie mówić jak chcesz. Mam do ciebie tylko jedna prośbę. Nie próbuj uciekać, robić mi kawałów, ani kłócić się ze mną. Nie ochraniałem jeszcze dzieci więc daj mi trochę forów.

-Jasne, ale tak a propos, to masz trzy prośby.

-Nie, mam trzy zasady. Prośba jest jedna. Przestrzegaj ich.

Steve uśmiechnął się i podszedł w stronę czarnego mustanga. Był to jeden z naszych samochodów. Pewnie teraz tak będę podróżować do szkoły. Bomba. Steven otworzył mi drzwi, a ja wsiadłam do samochodu. Mężczyzna zajął miejsce kierowcy i po chwili wyjechaliśmy. Nadal byłam trochę zdenerwowana wczorajszymi zdarzeniami. Naciągałam rękawy fioletowej bluzki i starałam się zabić czas. Sięgnęłam do torby i wyciągnęłam z niej małe lustereczko. Poprawiłam moje czarne włosy i pomalowałam usta błyszczykiem.  Schowałam lusterko i poprawiłam moją czarną, skurzaną kamizelkę. Upewniłam się, że mam zapięty rozporek moich czarnych jeansów i poprawiłam wiązanie moich fioletowych conversów. Byłam gotowa.

Po kilu minutach byłam już w szkole. Steve oczywiście musiał krzątać się wokół mnie i sprawdzać czy wszystko na pewno jest dobrze. Wiedziałam, że to będzie dla mnie ciężkie, ale musiałam jakoś dać radę.

Starałam się znaleźć Dicka, albo chociaż Emily. Niespodziewanie znalazłam całą czwórkę moich przyjaciół siedzących na trawie obok szkoły. Podbiegłam do nich i usiadłam obok Dicka.

-Hej, co tam? – zapytała Tessa – Czemu nie było was wczoraj w szkole?

-Postanowiliśmy wybrać się na małą wycieczkę – odpowiedział za mnie Dick. Chciałam go jak najszybciej stąd zabrać i powiedzieć mu co się stało, ale nie miałam okazji. Do tego za chwile miała zacząć się lekcja.

-Czyli poszliście na wagary. Wiedziałam! – Tess aż krzyczała z radości. Jak znam życie to założyła się z kimś o to, gdzie byliśmy – Nasz nowy chłopiec sprowadza Angel na złą drogę.

-Albo po prostu pomaga jej się trochę zabawić – usprawiedliwiła Dicka Em. Tessa wzruszyła ramionami.

-To i tak nie jest teraz ważne. Mam kolejną super nowinę!

-Niech zgadnę, mamy nowego ucznia w szkole?

-Skąd wiedziałaś Angel?! To miał być news!

-Ja tylko strzelałam.

-Wiem, wiem. Tak czy inaczej, ona jest od nas o rok starsza i jest bogata, tak jak ty Angel. Ma się tu dzisiaj zjawić.

Dokładnie w tym momencie przed szkołą pojawiła się długa, czarna limuzyna z zaciemnionymi szybami. Kierowca samochodu otworzył tylne drzwi, a z limuzyny wyszła wysoka, szczupła dziewczyna o niebieskich oczach i długich białych włosach. Z uniesioną głową szła w stronę budynku. Nie wiem czemu, ale nie ufam jej. Jest w niej coś, demonicznego. Nie mam zamiaru się do niej zbliżać. Po prostu nie chcę wpakować się w kłopoty, które ta dziewczyna może sprowadzić.

środa, 14 maja 2014

Rozdział IV - Pytanie brzmi...

Ból jest ceną, którą płacimy za siłę…

Wczorajsza noc była niesamowita. Byłam tak naładowana, że jeszcze przed snem zrobiłam sobie trening. Przez jakąś godzinę ćwiczyłam z workiem treningowym, potem porobiłam ćwiczenia gimnastyczne, a następnie trochę postrzelałam z łuku. W domu mieliśmy wielką siłownię. Zawsze mogłam tam poćwiczyć, albo odpocząć. Tylko tam nie słyszałam kłótni rodziców. 

Następnego dnia wstałam bardzo wcześnie i poszłam pobiegać. Nadal miałam w sobie tyle adrenaliny. Po  powrocie do domu zjadłam śniadanie i przyszykowałam się do szkoły. Ubrałam się w granatowe ogrodniczki, fioletową bluzkę, podkolanówki w tym samym kolorze i czarne buty do kolan z niebieskimi sznurówkami.

Kiedy już miałam wychodzić do szkoły dostałam smsa. Był od Dicka.

Dick:

Masz ochotę na trochę wolności?

Wyjrzałam przez okno. Przed domem stał Dick. Pomachał mi, a potem pośpieszył do wyjścia. Szybko zabrałam plecak i wyszłam z domu. Dick stał  tam ubrany w luźną czerwoną koszulkę, czarne spodnie i czerwone trampki. Miał ze sobą duży granatowy plecak.

-Witam pana – przywitałam się

-Dzień dobry madame – zaśmialiśmy się

-To, co miałeś na myśli z ta wolnością?

-Wiesz, dzisiaj mamy taki piękny dzień, nie warto marnować go na szkołę.

-Chcesz iść na wagary?

-Nie, oczywiście, że nie. Po prostu chcę iść gdzieś z przyjaciółką. Co ty na to?

-Hmm, w sumie to czemu nie? Dawno nie byłam na mieście.

-Ekstra!

-To, gdzie pójdziemy?

-Znam naprawdę ekstra miejsce. Chodź za mną.

Dick  zaczął biec w stronę miasta. Szybko ruszyłam za nim. Chłopak był naprawdę szybki. Ledwo mogłam go dogonić, a dawałam z siebie wszystko.

-To, gdzie wczoraj byłeś – zapytałam by przerwać ciszę

-Musiałem załatwić pewną sprawę. Bruce wyjechał do Chin i teraz ja muszę zajmować się jego niektórymi sprawami.

-Bruce wyjechał do Chin? Moi rodzice też.

-Naprawdę? Może mają tam coś razem załatwić.

-Może.

Nic już nie mówiliśmy. Po jakiś dziesięciu minutach byliśmy w mieście. Dick zatrzymał się przed jakimś budynkiem mieszkalnym.

-Co tu robimy? – zapytałam

-To najlepsze miejsce do zabawy.

-Ten blok?

-Dokładnie dach tego bloku – Dick podszedł do schodów przeciwpożarowych i zaczął się p nich wspinać. Nie pytając o nic zrobiłam to samo. Budynek był dość wysoki. Kiedy dotarliśmy na górę Richard ściągnął plecak i zaczął się rozciągać.

-Po co to robisz?

-Poskaczemy sobie trochę po tych blokach.

-Zwariowałeś?!

-Nie. Te bloki są ze sobą prawie połączone. Latać po nich to łatwizna.

-Często to robisz?

-Co noc.

-Wymykasz się? – Dick nic nie powiedział. Chyba niechcąco wygadał się o lataniu po nocach.

-Można tak powiedzieć – odpowiedział w końcu – To co, gotowa?

-Sama nie wiem.

-No chodź! Będzie fajnie.

Bez słowa ściągnęłam plecak i szybko się rozciągnęłam. Niepodziewanie Dick zaczął biec przed siebie. Szybko ruszyłam za nim. Przeskakiwaliśmy przez różnego rodzaju wentylacje, kominy, a nawet pomiędzy budynkami. Widać było, że chłopak robi to naprawdę często. Dobrze wiedział kiedy ma się rozpędzić, a kiedy zwolnić. Takie bieganie było naprawdę fajne. Budynki rzeczywiście nie były daleko od siebie i nie było problemem przeskoczyć przez nie. Dopiero kiedy przyszło nam przeskoczyć większą odległość trochę się zaniepokoiłam. Dick jednak biegł dalej. Wcale nie przejmował się tak dużą odległością. Rozpędził się i przeskoczył bez żadnego problemu.  Ja także się rozpędziłam i przeskoczyłam, robiąc przewrót w przód przy lądowaniu.  Dick zwolnił trochę. Wykorzystałam to. Przyśpieszyłam i wyprzedziłam go.

-Stój Angel!

Dopiero wtedy zobaczyłam, ze przede mną jest jeszcze większa odległość między budynkami. Wiedziałam, że nie dam rady sią zatrzymać więc pobiegłam jak najszybciej i skoczyłam. Już myślałam, że dam radę, kiedy zaczęłam lecieć w dół. Zamiast na dach wpadłam przez okno do jakiegoś mieszkania. Czułam szkło wbijające się pod moją skórę. Miałam nawet wrażenie, że coś sobie złamałam. Podniosłam się powoli z ziemi. Zobaczyłam wtedy, że Dick jest tuż obok mnie. Pomógł mi wstać i obejrzał czy nic sobie nie złamałam.

-Coś cię boli? – zapytał, wyjmując przy tym kawałki szkła z mojej prawej nogi.

-Nadgarstek – Dick złapał za mój nadgarstek i delikatnie go obejrzał.

-To delikatne zwichnięcie. Nic ci nie będzie. Tak w ogóle to było bardzo odważne, ale głupie posunięcie.

-Zrobiłam to bo nie wyhamowałabym. Wcale nie miałam w planach wpaść do tego mieszkanka.

-Masz szczęście, że jest puste.

Rzeczywiście. Pokój, w którym się znajdowaliśmy był zaniedbany. W podłodze była dziura, ściany były popękane i zżółkłe. Meble były bardzo stare i zniszczone. Zdziwiłam się jednak bo na drewnianym stoliku leżał całkiem nowy kubek. Podeszłam do stolika i chwyciłam go.

-Co jest? – zapytał Dick

-Tu jest kawa, do tego ciepła – Richard podszedł w moją stronę i zajrzał do kubka.

-Nie jesteśmy tu sami. To może być kryjówka jakiegoś gangu. Musimy stąd iść.

Dick zaczął kierować się w stronę drzwi kiedy usłyszeliśmy kroki. Szybko zareagowaliśmy i schowaliśmy się w starej szafie. Wtedy usłyszeliśmy jak drzwi się otwierają.

-Cholerne bachory – powiedział jakiś mężczyzna – Musiały dla zabawy wybić okno.

-No nie wiem – odezwał się drugi – Nie widzę żadnego kamienia, a tutaj jest krew.

-Racja, przeszukaj pokój.

Siedzieliśmy w tej starej szafie i modliliśmy się, żeby facet nie zajrzał do szafy. Staraliśmy się oddychać jak najciszej mogliśmy. Dickowi wychodziło to nawet dobrze, ale ja byłam strasznie zdenerwowana. Wtedy usłyszeliśmy głośniejsze kroki. Ktoś był obok szafy. Dick zobaczył moje zdenerwowanie i złapał mnie za rękę. Wtedy mężczyzna otworzył szafę. Richard nie czekał. Od razu kopnął go w brzuch. Ten upadł na ziemię, ale do pokoju wrócił drugi. Chłopak szybko podbiegł do niego, uderzył w podbródek i kopnął w twarz. Facet upadł i się już nie podniósł. Wtedy pierwszy mężczyzna wstał i wyciągnął pistolet. Teraz to ja wyskoczyłam z szafy i kopnęłam w pistolet napastnika. Ten próbował mnie uderzyć, ale zrobiłam unik i kopnęłam go w krocze. Ten skulił się i upadł na kolana. Nie czekając aż wstanie uderzyłam go z całej siły w twarz. Facet upadł i już nie wstał.

-Nieźle – pochwalił mnie Dick

-Dzięki. Ty też go nieźle załatwiłeś.

-Dzięki.

-Trzeba zadzwonić na policję.

-Jasne, już dzwonie.

Dick wyszedł z pokoju i zadzwonił na komisariat. Ja w tym czasie rozejrzałam się po mieszkaniu. Gdzieniegdzie leżała broń, ubrania, jedzenie. Całe mieszkanie było raczej zniszczone i nie dało się tu mieszkać. Bez wody, prądu, ogrzewania. To naprawdę musiała być jakaś kryjówka. Pytanie brzmi czyja?

-Policja zaraz tu będzie – wyrwał mnie z przemyśleń Dick – Powinniśmy iść do szpitala.

-Nic mi nie jest.

-Wolę mieć pewność.

-Dick, sam powiedziałeś, że nic mi nie będzie. Nie zachowuj się teraz nadopiekuńczo.

-Jak chcesz.

-Dobra, chodźmy już stąd. Musimy zabrać nasze plecaki z tamtego dachu.

-Racja, chodźmy.

Wyszliśmy z mieszkania i już chodnikiem poszliśmy po nasze plecaki. Jeśli mam być szczera, to nadal bolał mnie nadgarstek i czułam, że mam trochę szkła pod skórą. Postanowiłam, że pójdę już do domu. Zabraliśmy nasze plecaki i Richard odprowadził mnie pod dom.

-No to do jutra – pożegnałam się

-Tak, do jutra – odpowiedział

Dick wyciągnął w moją stronę rękę. Zaśmiałam się i przytuliłam go mocno. Potem już bez słowa weszłam do domu. To co w nim zobaczyłam, zszokowało mnie. Dom wyglądał jak po huraganie. Meble były poprzewracanie, niektóre połamane. Szuflady i półki powyciągane z szafek. Ktoś musiał czegoś tu szukać. Poszłam obejrzeć resztę domu. Wszędzie było tak samo. Weszłam do pokoju rodziców. Tam oprócz wielkiego bałaganu był napis napisany krwią.

Twoja kolej rodzino Ross

Szybko chwyciłam telefon i zadzwoniłam na policję. Bałam się o moją rodzinę. Ten kto to napisał, na pewno chce nas skrzywdzić. Pytanie brzmi kto?

czwartek, 8 maja 2014

Rozdział III - Wszystko jest możliwe


Wszystko czego pragniesz jest po drugiej stronie strachu

Do końca lekcji spędzałam czas z Dickiem. Opowiedział mi wszystko o Bruce’u i o jego nowym życiu. Okazało się, że Wayne to wcale nie taki sztywniak jak mówią. Czasami nawet uśmiecha się i żartuje. Ja też opowiedziałam mu o tym jak teraz żyję. Właściwie to dużo się nie zmieniło. Nadal mieszkam w tym samym miejscu, moi rodzice ciągle się kłócą, a ja nadal mam problemy z matmy.

Richard podprowadził mnie pod dom. Stanęliśmy naprzeciw siebie i nic nie mówiliśmy. Dało się zobaczyć, że Dick ma mi coś do powiedzenia, ale się boi.

-Chcesz mi coś powiedzieć? – Zapytałam

-Ja…tylko…ehm…

-No wyduś to wreszcie.

-Cieszę się, że znów mogłem cię zobaczyć.

-I będziesz widział każdego dnia. – Zaśmialiśmy się. –

-A ty, chcesz mi coś powiedzieć?

-Też się cieszę, że tu jesteś. Ze mną. – Pocałowałam Dicka w policzek i pomachałam na pożegnanie. On odmachał, a ja pobiegłam do domu. Byłam taka szczęśliwa, jak nigdy. Rozejrzałam się w poszukiwaniu żywej duszy. Znalazłam tylko kartkę przyczepioną do wielkiego, okrągłego lustra w holu.

 

Kochana Angel

Musiałam wyjechać z tatą do Chin. Mamy tam do załatwienia kilka bardzo ważnych spraw. W lodówce masz zapas jedzenia. Żadnych imprez. Przyjeżdżamy za tydzień. Kocham cię.

Mama

Jasne, jak zwykle ich nie ma. Przynajmniej będzie cicho. Wyrzuciłam kartkę do kosza i poszłam do siebie. Przebrałam się w wygodne zielone dresy i luźną bluzkę z myszki Miki. Żeby mieć później czas dla siebie postanowiłam odrobić lekcję. Od razu zajęłam się matematykom. Nie mogłam jednak przestać myśleć o Dicku. Czemu był taki smutny? Co go martwiło? Gdy mnie zobaczył od razu poprawił mu się humor więc o co mu wcześniej chodziło? Nie wytrzymałam. Wiem, że rodzice znali Wayne’a i mieli jego numer. Weszłam do ich pokoju i znalazłam notes z telefonami. Szybko odszukałam numer do posiadłości Wayne’a i zadzwoniłam. Po kilku sekundach w telefonie odezwał się jakiś mężczyzna.

-Witam, posiadłość Wayne’a, mówi Alfred Pennyworth.

-Dzień doby, tu Angel Ross. Czy jest Dick?

-Oczywiście, już go daję. – Po chwili w telefonie usłyszałam głos Richarda.

-Cześć Angel.

-Hej Dick. Masz chwilę?

-Jasne.

-Słuchaj, muszę cię o coś zapytać. Czemu w szkole zanim mnie poznałeś byłeś taki, no smutny?

-Wiesz, mam trochę ciężki okres, do tego zmiana szkoły. Po prostu mam trochę dużo na głowie. Ty mi pomogłaś oderwać się od tych spraw. Dzięki.

-Nie ma za co. Ale, czy tylko to? Nic się nie dzieje?

-Nie, nic.

-Na pewno? – Byłam pewna, że Dick coś ukrywa. W szkole nie wyglądał jakby był zmęczony zmianą szkoły. Ewidentnie coś się działo, coś ważnego.

-Jasne. Hej, mam wolną chatę. Może wpadniesz do mnie?

-Teraz?

-Czemu nie?

-Ok. Za niedługo będę.

-Na razie.

-Pa.

No dobra. Muszę się za wszelką cenę dowiedzieć o co chodzi. Jedynym wyjściem jest odwiedzenie Richarda i przeprowadzenie śledztwa. Z powrotem przebrałam siew strój z dzisiaj i założyłam jeszcze szarą bluzę, bo robiło się już chłodnio. Do posiadłości Wayne’a nie było aż tak daleko. Znajdowała się góra dwadzieścia minut stąd. Pieszo. Właściwie to dziwne, że do tej pory nie spotkałam Dicka. Nie zdzieliła nas tak duża odległość. Może to dlatego, że nie chodziłam na przyjęcia organizowane przez Bruce’a. Zawsze wolałam zostać w domu.

Po piętnastu minutach byłam przed posiadłością. Dom był ogromny. Trochę stary, ale zadbany. Miał też wielki plac z tyłu. Zadzwoniłam dzwonkiem, a zza drzwi wyłonił się szczupły, wysoki mężczyzna. Był starym, łysiejącym człowiekiem. Jego włosy i wąsy były brązowe. Był ubrany w charakterystyczny dla lokaja stój.

-Witam panienkę Ross. Zapraszam.

-Cześć. – Posłusznie weszłam do domu. Pomieszczenie, w którym się teraz znajdowałam było wypełnione różnymi obrazami i rzeźbami. Były w nim też szerokie schody, chyba z romanizmu. Po chwili zobaczyłam Dicka wchodzącego do pomieszczenia.

-Cześć Angel.

-Hej Dick.

-Może, pójdziemy do mnie?

-Ok. – Richard pokazał ręką na drugie piętro. Zaczęliśmy iść po schodach. Na górze Dick pokazał mi jego pokój. Był pomalowany na czerwono. Podłoga i większość mebli była z drewna. Na ścianie wisiał wielki telewizor.

-Rozgość się. Chcesz może coś do picia?

-Może napiłabym się herbaty.

-Zaraz przyniosę.- Dick uśmiechnął się i wyszedł z pokoju. Ja w tym czasie znalazłam pilota i włączyłam telewizor. Akurat leciały wiadomości. Rozejrzałam się jeszcze po pokoju. Zauważyłam wielką tablicę korkową, a na niej zdjęcia, wycinki z gazet związane z jedną rzeczą – śmiercią rodziców Dicka. Policja odkryła, że to Tony Zucco przeciął liny i Graysonowie spadli. Później Batman go złapał i zamknął w więzieniu.

-A teraz bardzo ważna wiadomość -  Powiedziała prowadząca wiadomości. – Niebezpieczny przestępca Tony Zucco uciekł z więzienia i jest na wolności. Zucco był oskarżony o wiele rabunków, wymuszeń i zabójstwa Mary i Johna Graysonów. Policja prosi o szczególną ostrożność. – On uciekł? Jak to w ogóle możliwe. Co za ochronę mają w tych więzieniach?! To pewnie przez to Dick się tak zachowywał. A co jeśli Zucco będzie chciał dokończyć robotę?

-Uciekł – usłyszałam głos Richarda. Gwałtownie odwróciłam się w stronę drzwi. Stał tam ze spuszczoną głową i trzymał tacę z dwoma herbatami. Wszedł do środka i postawił je na biurku.

-Przykro mi Dick.

-Niepotrzebnie. Już pogodziłem się z tą wiadomością. Policja poinformowała mnie pierwszego. Było to już dwa tygodnie temu.

- To dlaczego dopiero teraz…

-Myśleli, że go złapią. Uciszyli sprawę, ale Zucco już zaczął okradać sklepy i wyłudzać pieniądze więc musieli o tym powiedzieć.

-Czy myślisz, że on przyjdzie po ciebie?

-Nie wiem. Jeśli przyjdzie, to wyląduje z powrotem w więzieniu.

-Skąd taka pewność? – Dick podszedł do mnie i objął w pasie.

-Umiem się obronić.

-Wierzę. – Richard przybliżył się do mnie. Nasze usta już prawie się stykały. Właśnie w tym momencie zadzwonił telefon Dicka.

-Wybacz. – Chłopak odebrał telefon i wyszedł z pokoju. Po chwili jednak wrócił. – Przepraszam, ale coś mi wypadło. Muszę wyjść.

-Nic się nie stało. I tak powinnam już wracać.

 -Alfred cię odwiezie.

-Nie trzeba. Pójdę pieszo. Pa Dick.

-Pa Angel. – Wyszłam z pokoju i zeszłam po schodach. Przy drzwiach stał już Alfred.

-Do widzenia panie Alfredzie.

-Do widzenia panienko Angel. – Lokaj otworzył mi drzwi, a ja wyszłam z posiadłości. Byłam zadowolona z tej wizyty. Dowiedziałam się  co się dzieje i dlaczego Dick był smutny. Teraz już nie muszę się martwić.

Szłam drogą obok lasu. Było ciemno. Zdawało mi się nawet, że ktoś mnie śledzi. Serce zaczęło mi mocniej bić. Nie mogę się dać przestraszyć. To tylko mim się wydaje. Po chwili jednak z lasu wyskoczyła trojka mężczyzn.

-Cześć panienko, nie za późno na takie wędrówki? – Powiedział jeden z nich. Nie widziałam jego twarzy miał kominiarkę. Pozostała dwójka też. 

- Mogło by ci się coś stać. – Dodał drugi.

-My cię obronimy w zamian za jakiś mały prezencik. – Wszyscy troje mnie otoczyli. Jeden z nich miał w ręce nóż. – No już mała. Dawaj co masz.

-Ja nic nie mam. – Powiedziałam prawdę. Nie miałam przy sobie żadnych pieniędzy.

-Łżesz mała jędzo.

-Naprawdę! – Ne byłam pewna co powinnam zrobić. Pamiętam jak bronić się przed napastnikiem, ale co z nożem? Muszę się skupić. Mężczyźni robili się zdenerwowani. Ten trzymający nóż chciał wbić mi go w brzuch, ale ja złapałam jego rękę i wykręciłam ją. Mężczyzna upuścił nóż i cofnął się kilka kroków. Nie wiem nawet co we mnie wstąpiło bo nagle chciałam walczyć z tymi facetami. Kolejny, chyba najmłodszy mężczyzna podbiegł do mnie i próbował uderzyć mnie pięścią. Robiłam szybkie uniki, a kiedy nadarzyła się okazja kopnęłam go z półobrotu. Facet upadł na ziemię. Wtedy ostatni z nich wyciągnął pistolet. Cofnęłam się. On podszedł do mnie i przyłożył mi go do głowy. Nie spuszczałam z niego wzroku. Kiedy spojrzał na swoich kolegów złapałam za pistolet i odebrałam mu go. Teraz ja miałam go na muszce. Mężczyzna przestraszył się i uciekł, a za nim jego przyjaciele. Obejrzałam broń. Postanowiłam ją zatrzymać, tak na wszelki wypadek. Schowałam pistolet do kieszeni bluzy i ruszyłam do domu. Wiem, że to dziwne, ale podobała mi się walka z tymi facetami. Może powinnam to częściej robić? Może sprawdziłabym się w roli bohatera? Kto wie? Wszystko jest możliwe.