Pozbierać
jest się dziesięć razy trudniej, niż rozsypać.
Suzanne Collins
Siedziałam
na dachu jednego z najwyższych budynków Bludhaven. Musiałam pomyśleć. Czy
powinnam powiedzieć prawdę Bruce’owi? Przecież powinien wiedzieć, że Jason
żyje. Chłopak prosił mnie jednak o dyskrecję, więc będę dyskretna. Chyba jestem
mu to winna.
W jednej
chwili zaczął padać deszcz. Zimne krople spływały po mnie i musiałam wrócić do
domu. Wstałam i zaczęłam iść w stronę schodów pożarowych. Wtedy usłyszałam
dobrze znany mi dźwięk wyciągania katany. Odwróciłam się i zobaczyłam pięciu
wojowników Ligii Zabójców. Trzech z nich miało w rękach katany, a dwoje sai.
Pierwszy z nich ruszył na mnie z kataną. Szybko nad nim przeskoczyłam, złapałam
za jego kostium i przerzuciłam go przez ramię. Następnie uderzyłam go w twarz
chyba zbyt mocno, bo stracił
przytomność. Czasem zapominam o mojej super sile. Wtedy podbiegło do mnie
kolejnych dwóch wojowników, jeden z sai, drugi z kataną. Assasyn z mieczem
chciał wbić mi ostrze w brzuch, ale ja skoczyłam na nie, odbiłam się i kopnęłam
w twarz wojownika z sai. On upadł, a ja uderzyłam go w brzuch. Odebrałam mu sai
i zaczęłam pojedynek na ostrza z pozostałą trójką. Pierwszym z nich rzuciłam
tak mocno, że wylądował na sąsiednim budynku. Kolejnemu złapałam ręce, a
ostatniego lekko poddusiłam. Żaden z niuch nie wstanie zbyt szybko. Chwilę
później zobaczyłam jeszcze jednego wojownika, ale innego. Był o wiele niższy,
miał kombinezon z kapturem i katanę. Dobrze wiedziałam, kim jest. Uśmiechnęłam
się i podeszłam do chłopaka. On w tym samym czasie ściągnął kaptur odsłaniając
swoje czarne włosy i zielone oczy. I on się uśmiechnął.
-Tęskniłam
za tobą Damianie – odezwałam się – I za naszymi treningami.
-Ja również.
Tym bardziej się cieszę widząc, że i ty ćwiczyłaś.
-Musiałam
się czymś zająć.
-Tak więc
pewnie zadowoli cię fakt, że od jutra wznawiamy treningi – udałam zachwyt i
zrobiłam głośny wdech.
-To
najlepsza rzecz, jaka mnie w życiu spotkała – Damian zaśmiał się – Tak jak
zawsze?
-Dokładnie.
Do zobaczenia jutro.
-Do
zobaczenia – chłopak zaczął znikać w deszczu i ciemności, a ja wróciłam do
domu. Nie przeszkadzam mi deszcz czy zimno. Byłam po prostu szczęśliwa, że
Damian wrócił.
***
Weszłam na
salę treningową i zobaczyłam kończącego rozgrzewkę Damiana. Podeszłam do niego
i szybko się przebrałam.
-To od czego
chcesz dzisiaj zacząć?
-Podobało mi
się, jak wczoraj skoczyłaś na katanę. To był zaskakujące.
-Masz rację,
to przydatna sztuczka. Mogę cię jej nauczyć – chłopak pokiwał głową. Wzięłam
katanę ze ściany i podeszłam do manekina – Najważniejsze jest, być dobrze
skoczył na katanę. Musisz wycelować pięć centymetrów od jej zakończenia, wybić
się, wylądować w wycelowanym miejscu i odbić się. Nie możesz za długo stać na
katanie bo w końcu przetniesz sobie stopę. Góra trzy sekundy. Kiedy już
opanujesz stawanie, skok nie będzie dla ciebie problemem. Będziesz mógł robić
wiele kombinacji. Spróbujesz – Damian potwierdził kiwnięciem. Przybrałam pozycję
do walki, chłopak wskoczył na katanę, odbił się od niej i kopnął manekina,
perfekcyjnie lądując na ziemi. Z wrażenia upuściła miecz – Nie widziałam
jeszcze, żeby komuś udało się to za pierwszym razem.
-Jestem
utalentowany, mówiłem ci. Matka i dziadek szkolą mnie, bym dowodził Ligą
Zabójców.
-To nie
tylko kwestia treningów, ale i genów. Powiedz, kim jest twój ojciec – Damian
odwrócił wzrok.
-Nie wiem –
skłamał.
-To
tajemnica, tak? – kiwnął głową – Trudno. Będę się musiała obyć bez tej
informacji. Chodź, poćwiczymy jeszcze – chłopak uśmiechnął się, a następnie
wrócił do ćwiczeń.
***
Na sam koniec treningu zrobiliśmy sobie
pojedynek szermierski. Damian był w swoim żywiole. Jego ostrze z każdym razem
robiło się coraz szybsze. Na szczęście i ja nie byłam zbyt wolna. Odpychałam
jego ataki, a następnie sama zadawałam cios. I on jednak je odpierał. W końcu
udało mi się zranić go w rękę. Z ramienia chłopaka zaczęła wypływać krew.
-Na dzisiaj
wystarczy. Opatrzeć ci rękę?
-Nie trzeba
– Damian sięgnął do swojej toby i wyciągnął z niej bandaż. Owinął nim ranę, a
następnie schował z powrotem do torby.
-Do
zobaczenia jutro?
-Do
zobaczenia jutro – chłopak zabrał torbę i wyszedł z sali. Obejrzałam ostrze
katany. Nadal znajdowała się na nim jego krew. Wyciągnęłam z kieszeni
chusteczkę i wytarłam nią ostrze. Następnie podeszłam do plecaka, wyciągnęłam z
niego szczelnie zamykany woreczek i schowałam do niego chusteczkę. Odłożyłam
katanę na miejscem, przebrałam się i opuściłam salę.
Kiedy
opuściłam posiadłość i znalazłam się od niej w odpowiedniej odległości,
wyciągnęłam telefon i wybrałam jeden z numerów. Po czterech sygnałach odezwał
się damski głos.
-Halo?
-Cześć Cass,
tu Angel.
-Witaj
Angel. Coś się stało?
-O tak. Mam
krew chłopaka. Możemy sprawdzić nasze przypuszczenia.
-To świetna
wiadomość. Przyjechać po nią? – pokręciłam głową.
-Nie.
Podjadę dzisiaj do was. Chcę być przy badaniu krwi. Wyjeżdżam za jakąś godzinę.
-W porządku.
Do zobaczenia.
-Na razie –
rozłączyłam się i schowałam komórkę. Nie zatrzymując się wróciłam do
mieszkania.
Richarda
znów, nie było, więc zostawiłam mu wiadomość, że wyjeżdżam do Gotham.
Przebrałam się w czarne jeansy, motocyklówki, szarą bluzkę i bordową ramonezkę.
Zabrałam plecak z próbką krwi i wyszłam z budynku. Wsiadłam na motocykl i ruszyłam
do Gotham City.
***
Siedziałyśmy
w Bat Jaskini i czekałyśmy na analizę krwi. Z jednej strony miałam nadzieję, że
się mylimy, że to nie będzie prawda. Z drugiej jednak, gdybyśmy miały rację, to
uzyskałybyśmy drastyczną przewagę nad Talią i Ligą. To my wydawałybyśmy
rozkazy. Spojrzałam na czarnowłosą dziewczynę siedzącą obok mnie.
-Myślisz, że
mamy rację? – zapytałam.
-Zaraz się
przekonamy. Mam jednak przeczucie, że się nie ,mylimy. Kiedy jeszcze byłam w
Lidze, aż huczało o ich romansie – spuściłam wzrok. Tylko sekundy dzieliły nas
od poznania prawy.
W końcu
usłyszałyśmy dźwięk, informujący o zakończeniu analizy. Spojrzałam na ekran
komputera. Nasze spekulacje, się potwierdziły. Plotki nie kłamały.
-Angel,
miałyśmy rację. Teraz to my będziemy dyktować warunki, będziemy mieć Talię jak
na tacy.
-Tak, ale
muszę się z nią osobiście spotkać. Chcę zobaczyć jej wyraz twarzy, kiedy
zrozumie, że przegrała.
-Dużo bym
dała, by też go zobaczyć.
-Nie martw
się. Opowiem ci ze szczegółami – obie zaśmiałyśmy się, a potem Cass wstała i
przytuliła się do mnie.
-Ratujesz mi
życie Angel. Gdyby nie ty, Liga dalej by mnie ścigała.
-Zrobiłyśmy
to razem. Wygrałyśmy. Liga już nigdy nam nie zagrozi – dziewczyna uśmiechnęła się
i wypuściła mnie z objęć. Szczęśliwe ze
zwycięstwa, wróciłyśmy na górę i zaparzyłyśmy sobie pysznej, gorącej herbaty.
Narracja
trzecio osobowa
Zielonooka
kobieta przyglądała się walce. Czarnowłosy chłopiec doskonale radził sobie z
wyszkolonymi zabójcami. Jeden z nich chciał zaatakować go kataną, ale on
wskoczył na ostrze, a następnie kopnął go w twarz. Kobieta wstała i zaczęła
głośno klaskać, dając tym samym znak, by zakończyli.
-Pięknie!
Robimy postępy Damianie.
-Owszem
matko. Myślę, że Angel nauczyła mnie już bardzo wiele.
-Powiedz mi,
jak sądzisz, czy ona zechce wrócić do Ligii? – chłopiec zamyślił się przez
chwilę, ale później od razu odpowiedział.
-Nie matko.
Angel już nigdy więcej nie zabije.
-Co za pech
– kobieta odwróciła się od reszty – Nie ma więc sensu tego ciągnąć – ponownie
spojrzała na chłopca – Pożegnasz się z nią jutro. Do koniec treningu.
-Ale matko…
-Nie
sprzeciwiaj mi się Damianie! Zrobisz jak każę. Potem ja się z nią rozmówię.
-Jak sobie
życzysz matko – Damian ukłonił się kobiecie, a następnie zaczął iść w stronę
wyjścia.
-Damianie! –
zatrzymała go matka – Wszystkiego najlepszego – chłopiec kiwnął głową i wyszedł
razem z resztą wojowników. Kobieta usiadła na brązowym fotelu i spojrzała w
jakiś punkt w oddali.
-Szkoda,
Angel. Twoja przyjaciółka mogłaby jeszcze pożyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz